Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Dynio z miasteczka Bytom (Kleinfeld). Mam przejechane 54296.81 kilometrów Jeżdżę z prędkością średnią 16.71 km/h. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Dynio.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 44.40km
  • Czas 03:04
  • VAVG 14.48km/h
  • VMAX 44.07km/h
  • Kalorie 2424kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

107 Bytomska Masa Krytyczna

Piątek, 25 maja 2018 · dodano: 04.08.2018 | Komentarze 0



  • DST 8.16km
  • Czas 00:32
  • VAVG 15.30km/h
  • VMAX 30.74km/h
  • Kalorie 446kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z pracy

Czwartek, 24 maja 2018 · dodano: 04.08.2018 | Komentarze 0



  • DST 6.02km
  • Czas 00:21
  • VAVG 17.20km/h
  • VMAX 35.72km/h
  • Kalorie 328kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do pracy

Środa, 23 maja 2018 · dodano: 04.08.2018 | Komentarze 0



  • DST 13.99km
  • Czas 00:46
  • VAVG 18.25km/h
  • VMAX 41.57km/h
  • Kalorie 764kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

Powrót do domu

Poniedziałek, 21 maja 2018 · dodano: 04.08.2018 | Komentarze 0



  • DST 92.37km
  • Czas 05:17
  • VAVG 17.48km/h
  • VMAX 43.00km/h
  • Kalorie 3815kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

Pogoria i okolice

Niedziela, 20 maja 2018 · dodano: 23.05.2018 | Komentarze 1

Niechętnie jechałem na tą wycieczkę, nie chciało mi się po prostu. Ale jak się okazało było tak fajnie że plułbym sobie w brodę gdybym nie pojechał. Była jazda, odpoczynek, dobre jedzenie. Było to wszystko co powinna zawierać porządna wycieczka rowerowa. Pojechaliśmy też kibicować naszym na Bike Atelier Road












  • DST 30.44km
  • Czas 01:36
  • VAVG 19.02km/h
  • VMAX 46.50km/h
  • Temperatura 22.8°C
  • Kalorie 1418kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

Piwko* z przyjaciółmi

Niedziela, 13 maja 2018 · dodano: 23.05.2018 | Komentarze 0

Piwko z przyjaciółmi.
*Spożywane piwo było bezalkoholowe.





  • DST 196.94km
  • Teren 15.00km
  • Czas 11:02
  • VAVG 17.85km/h
  • VMAX 42.50km/h
  • Temperatura 21.1°C
  • Kalorie 8278kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

Lubliniec - Wieluń - Częstochowa

Wtorek, 8 maja 2018 · dodano: 23.05.2018 | Komentarze 2

Dzień pierwszy.
Pierwszy tegoroczny dwudniowy wyjazd. Był on efektem rozmowy internetowej jakoby Załęczański Park Krajobrazowy (ZPK) jest atrakcyjnym miejscem dla rowerowania. Po wykonaniu kilkudziesięciu telefonów udało mi się znaleźć nocleg. Już kiedyś pisałem że na jedną noc z rowerem nie chcą przyjmować. W końcu dodzwoniłem się do miłej właścicielki "Karasiówki" w Żytniowie. Pani miła, konkretna a rower będzie garażował w zamykanym pomieszczeniu z alarmem. Więc jadę...
Nie jadę z Bytomia, aby się nie mieć po pierwszym dniu konkretnie dość, postanowiłem że ruszę z Lublińca. Do Lublińca jadę pociągiem. Podróż szybka i spokojna. W Lublińcu jadę na Rynek na lody. Proszę mi wierzyć że połączenie pietruszki, selera i koperku jest w lodach możliwe. Polecam. Zjadłem co zjadłem więc jadę. Lubliniec jest dość mocno rowerowy. Od razu do granic miasta jadę szeroką asfaltową drogą rowerową. Od granic już nie ale drogi lokalne i mimo normalnego dnia pracy, ruch jest niewielki. Jedzie się fajnie do czasu wjazdu do lasu. Tutejsze maja drogi głównie piaszczyste oraz kamieniste, kamienie wielkości piłeczek celuloidowych. Koszmar rowerzysty. Do tego w jednym z miejsc popełniam na rozstaju dróg błąd nawigacyjny i jak głupi krążę po lesie. Trudno, trzeba się uczyć tras. W końcu las się kończy i jadę po w miarę płaskim terenem. Nie koniec to jednak moich kłopotów. Kiedy zatrzymałem się aby zaczerpnąć z bidonu wody, obróciłem się. Za mną było ciemno i grzmiało. Jeszcze przejechałem kilometr i musiałem ubrać kurtkę przeciwdeszczową. Od tego momentu ostatnie 15 kilometrów jadę w deszczu a ostatnie 3 kilometry jadę w ulewie. Docieram o przyzwoitej porze. Gospodyni jak mnie zobaczyła to najpierw rozkazała mi mycie i ogarnięcie roweru a później dopiero wtedy sprawy meldunkowe. Zaliczyłem jeszcze zakupy w wsiowym sklepie i do łózka. Nawet telewizora nie włączyłem. 

Dzień drugi
Pobudka o 7 rano. Do wsiowego sklepu po prowiant, śniadanie i jadę w trasę. mimo chłodnej nocy, wszystko wyschło. W dobrym humorze ruszam przed siebie. Płaska droga, jedzie się fajnie. Znów kilka odcinków leśnych ale na szczęście krótkich. Kilka podjazdów zaczyna się przed Wieluniem, tutaj trafiam też na dość wygodną rowerówkę, co prawda z kostki ale jakoś dzisiaj mi to nie przeszkadza. Dojeżdżam na miejsce i funduję sobie kawę w kawiarni, nie dość że w kawiarni to jeszcze w filiżance. Kto zabroni rowerzyście. Objechałem sobie miasto i stwierdziłem że bardzo chciałbym tutaj mieszkać. Tak zielonego i zadbanego w domyśle czystego miasta nie widziałem już dawno. Po prostu tutaj dbają. W miejscowej bibliotece pieczętuję książeczkę wycieczek kolarskich i kilka minut rozmawiam z jej dyrektorką, bardzo miła i dystyngowana Panią. Jeszcze tylko kupić mały olejek do łańcucha bo wczorajszy deszcz wszystko wypłukał i mogę jechać dalej. Jedzie się dobrze ale bez mapy a to co mam w smarfonie to jakaś porażka nie zwiedzam ZPK, po prostu przejeżdżam go po ulicy. Kolejne mniejsze lub większe miasteczka. Szczególnie fajne był Działoszyn. Po prostu fajny. Dalej już bardziej znane mi okolice. Byłem tutaj kilka lat na wakacjach. Ale odcięło mi prąd. Jechałem bardziej siłą woli i świadomością że muszę dojechać do Częstochowy. Zrobiło się też nieznośnie parno. Dojeżdżam do częstochowy, ruch na ulicach okropny a dróg rowerowych niewiele. Nie jestem głodny a spragniony. Kupuję wodę i wracam wcześniejszym pociągiem do Zabrza. Z Zabrza po ulewie docieram do domu. Było fajnie i było warto.



































  • DST 135.66km
  • Teren 5.00km
  • Czas 07:51
  • VAVG 17.28km/h
  • VMAX 49.20km/h
  • Temperatura 29.4°C
  • Kalorie 5246kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wiślana Trasa Rowerowa II

Czwartek, 3 maja 2018 · dodano: 07.05.2018 | Komentarze 4

Kolejny rok i kolejny przejazd Wiślanej Trasy Rowerowej (WTR) na odcinku z Oświęcimia do Krakowa. Do Oświęcimia jedziemy najnowszym nabytkiem Kolei Śląskich składem ElfII 34WEa-002A. Skład nowoczesny pachnący fabryką ale przewóz rowerów no do najwygodniejszych nie należy. Nasza siódemka musiała się usadowić wewnątrz gdzie były już dwa rowery. Nie udało się ich powiesić więc stały wszędzie. Kierownik pociągu był gościem w porządku i nie robił problemów. Skasował za bilet i poszedł. Wrócił pogadać. Podróż do Oświęcimia zleciała bardzo szybko. Trzeba zjeść śniadanie. Lądujemy w sieciówce. Jemy i gadamy. Do naszej siódemki przyłącza się wróbel Elelemelek. Zupełnie bezstresowa sadowi się na brzegu stołu i wcina kanapkę Basi.Po śniadaniu ruszamy. WTR zaczyna się kilkanaście metrów dalej. Jedziemy fajnym tempem połykając kolejne kilometry. Dziewczyny zaczynają wyciągać smarowidła z wysokim faktorem UV. Upał robi się co raz większy. 95% trasy to teren bez cienia. Zaliczamy kilka postojów głównie na uzupełnienie płynów. Jazda przez kilkadziesiąt kilometrów nie widząc samochodu jest cudowna. Zapachy bzu i kwitnącego rzepaku oraz innych nieznanych mi roślin jest cudowny. Może kiedyś ta trasa będzie biegła na północ. Przejadę ją całą, to będą cudowne wakacje.
Dojeżdżamy do Skawiny. Cel jest jeden, cukiernia Jagódka. Wnętrze klimatyzowane. Rozsiadamy się wygodnie jedząc lody oraz inne frykasy. Dopiero kiedy wychodzimy doświadczamy upału. Wracamy na WTR do Tyńca. Ten odcinek trasy jest jeszcze w budowie. Po wertepach wśród tłumów dojeżdżamy do opactwa benedyktyńskiego. I tutaj nieprzebrane tłumy. Nie zatrzymujemy się. Jedziemy do Krakowa. Wzdłuż Wisły wśród tłumów który im bliżej tym gęstszy dojechaliśmy do ścisłego Centrum. Ruch okropnie duży, nic dziwnego odbywa się duży festiwal filmowy OFF Camera by Netia. Tłumy nieprzebrane. Język Polski na ulicy raczej w defensywie. Jedziemy na dworzec kolejowy. Mamy w planie powrót koleją. Tutaj zaczyna się nasza
"przygoda"  Po odstaniu w kolejce u miłej kasjerki dowiadujmy się że bilety dla nas są ale dla naszych rowerów już nie. Na kolejny pociąg też nie. Pani w kasie w formie żartów "Wyście poszaleli dzisiaj z tymi rowerami" Cóż zanim padnie że wracamy na rowerach próbujemy "szczęścia" w odjeżdżających co 15 minut autobusach do Katowic. Rozmawiamy z kierowcą, miło gość tłumaczy nam że nie ma problemu weźmie dwoje rowerzystów ale nie jest pewne że następny kierowca postąpi tak samo bo nie musi. Wracamy do kolejowej kasy. Bez kolejki ta sama miła kasjerka mówi nam abyśmy nie kombinowali i poszli do konduktora. Jeżeli się zgodzi to kupimy sobie bez kłopotu u niego bilety. Kiedy idziemy na peron III dzwoni koleżanka że kierowca autobusu do Jaworzna weźmie nas wszystkich jednocześnie. Super. Z Jaworzna do domu to raptem 40 kilometrów. Układamy rowery w luku bagażowym i jedziemy do Jaworzna. Ledwo wyjeżdżamy z podziemi i widzimy że się chmurzy i to mocno. Będzie padać, pytanie tylko kiedy. Po godzinie jesteśmy w Jaworznie. Siadamy na rowery i zaczyna lać. Mocno. Na pobliskiej stacji ubieramy co mamy i jedziemy. Nie ma innej opcji. Pada mocno. Przed nami co raz niebo przecinają błyskawice. Gdzieś jest niezła burza. W Mysłowicach na jednej z ulic stoi wóz Straży Pożarnej. Dojeżdżamy wolno do dowódcy i pytamy o przejazd. Kazał jechać po torowisku bo wybrukowane a jezdnia zalana wodą po gradobiciu. Jedziemy i Jarek wjeżdża w szynę i wpada do wcześniej wymienionej wody, na ułamek znikając pod jej powierzchnią. Trzej strażacy zrywają się Jarka wyciągnąć ale ten jak z wielką gracją wpadł do wody tak szybko z niej wyskoczył niczym z morskiej piany ;) Wjeżdżamy do Katowic. Kilka metrów za granicą miasta jest zakręt 90 stopni i Janusz tym razem wjeżdża w szynę. Rower w jedną a Janusz w drugą stronę sunie po wodzie. Zrywa się na równe nogi i melduje "nic mi nie jest, nic mi nie jest" Dobra, jedziemy ostrożnie dalej. Z bocznej uliczki wyjeżdża rowerzysta na szosie. Kładzie się do zakrętu, na śliskim asfalcie upada i razem z rowerem jadą ale już osobno w kierunku krawężnika. Na jak tak krótki odcinek to wrażeń całkiem sporo. Nieco dalej w centrum Siemianowic na światłach dzielimy się na dwie grupy. Wjeżdżam na rondo i obok mnie hamuje stary Ford Escort. Dokładnie około centymetra. Nawet nie zdążyłem się przestraszyć. Kompletnie nic. Dopiero kilka minut później dotarło do mnie co i jak. Kierowca jak gdyby nigdy nic pojechał sobie dalej. Zero reakcji, zero przeprosin. Kamienna twarz. Trudno, ważne że żyję. Do Bytomia dojeżdżamy już bez przeszkód. Na koniec już w strasznej ulewie odwożę Renatę do domu. Tak oto zakończyła się pełna przygód wycieczka. 
Genialne ZDJĘCIA Janusza.


34WEa-002A
34WEa-002A © Dynio

Prom na Wiśle
Prom na Wiśle © Dynio

MOR czyli Miejsce Obsługi Rowerzystów
MOR czyli Miejsce Obsługi Rowerzystów © Dynio

Opactwo Tynieckie
Opactwo Tynieckie © Dynio

Wisła w Krakowie
Wisła w Krakowie © Dynio

Kraków Główny
Kraków Główny © Dynio




  • DST 64.02km
  • Czas 04:07
  • VAVG 15.55km/h
  • VMAX 45.50km/h
  • Temperatura 23.3°C
  • Kalorie 2711kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

VII Rowerowy Rajd Nadziei

Wtorek, 1 maja 2018 · dodano: 02.05.2018 | Komentarze 0

Kolejny 1 maja. Kolejny Rowerowy Rajd Nadziei dla Hospicjum w Chorzowie. Jeździmy tam od kilku lat. Zawsze jest fajnie. Zawsze można kogoś fajnego spotkać no i chyba co najważniejsze komuś pomóc. To chyba najważniejsze. Jedziemy dość sporą bo dwudziestu dwu osobową ekipą. Na miejscu jak się później po zliczeniu okaże było nas około 800 osób. Sporo, zeszłego roku było nas równo połowa. Punktualnie o godzinie 13 ruszamy. Asystuje nam jak to bywa na takich chorzowska PolicjaStraż Miejska oraz nieogarnięta liczba wolontariuszy. Wolnym tempem dojeżdżamy do Górnośląskiego Parku Etnograficznego. Tutaj finiszujemy. Kiedy przejeżdżamy obok sceny publiczność bije nam brawo. Uczucie jakbym finiszował na wyścigu. Rozsiadamy się wygodnie na trawie. Pałaszujemy to co mamy albo nam podadzą. Trwa losowanie nagród i licytacja. Nam trafia się trofeum...za najstarszego uczestnika rajdu. Po dwóch godzinach słodkiego lenistwa, dowcipów, żartów i całkiem poważnych rozmów leniwie ruszamy do domu. Do domu docieram bardziej siłą woli, nogi nie chciały współpracować.
T U T A J ! ! !  galeria naszego genialnego fotografa.




  • DST 32.55km
  • Czas 01:23
  • VAVG 23.53km/h
  • VMAX 47.80km/h
  • Temperatura 26.6°C
  • Kalorie 1551kcal
  • Sprzęt Trek X-Caliber 7
  • Aktywność Jazda na rowerze

A po pracy to się działo...

Niedziela, 29 kwietnia 2018 · dodano: 30.04.2018 | Komentarze 2

Do pracy nudny klasy, ale cieplutko. Przyjemnie. Po pracy wyjazd do Świętochłowic na szybką kawę. Po kawie z moją towarzyszką powiedzmy że ma na imię Iwona jedziemy na krótką przejażdżkę. Po drodze sklep, jej zakupy...kiszonej kapusty. No i od tego momentu zaczyna się przygoda. Stoimy na światłach na końcu kolejki samochodów. Nie pcham się do przodu po torach tramwajowych. Jest po burzy i ślisko. Nie chciałem na się przewróciła. Zapala się zielone, samochody przejeżdżają i zapala się żółte światło. Hamuję. Iwona myślała że Jacek przejeżdża na żółtym. Nie, Jacek nie przejeżdża na żółtym ani późnym zielonym. No i koniec końców Iwona pakuje mi się w tylne koło. Normalne, od dokładnie trzech lat ktoś mi raz w roku pakuje się w "zadek" W głowie przeleciały mi dwie myśli. Połamane szprychy i skrzywiona tarcza hamulcowa. Ale nic z tych rzeczy. Iwona wjechała mi w tył z kobiecą gracją tak delikatnie. Dobrze że przy tym ona sama się nie przewróciła. Cała ta sytuacja wywołała u nas głupawkę, ale u mnie kilka chwil później ;) Kółeczko po Świętochłowicach i przez Chorzów Batory wracamy na Skałkę. Chwilę później grzecznie rozjeżdżamy się do domów. Aha...jedliśmy jeszcze lody na drewnianym patyku.